Mogłoby się wydawać, że Sophie Hartley (Susan Sarandon) to typowa, współczesna kobieta sukcesu. Wzięta, utalentowana ilustratorka dla dzieci, żona kochającego męża Craiga (Sam Neill) i matka
Mogłoby się wydawać, że Sophie Hartley (Susan Sarandon) to typowa, współczesna kobieta sukcesu. Wzięta, utalentowana ilustratorka dla dzieci, żona kochającego męża Craiga (Sam Neill) i matka dwóch wspaniałych córeczek. Jednak jej harmonia zostaje zachwiania po śmierci ukochanej matki. Sophie nie potrafi odnaleźć się w nowej, nieznanej jej dotąd rzeczywistości. Dopada ją melancholia, nie może skupić się na swojej pracy. Zaczyna odczuwać paranoję, halucynacje, giną jej przeróżne rzeczy, a rodzina i przyjaciele początkowo sprawę bagatelizują. Kobieta myśli, że ktoś ją śledzi i specjalnie wpędza ją w ten stan urojenia. Czy to już obłęd, ból po stracie ukochanej osoby czy może duchy przeszłości?
Za reżyserię i scenariusz odpowiadała dość niedoświadczona Ann Turner. Sam pomysł na film nie był najgorszy. Niestety niezrozumiała, marna końcówka psuje całe wrażenie i nastrój tego dzieła. Natomiast aktorstwo wypadło stosunkowo poprawnie. Sarandon wyglądała w miarę wiarygodnie, Blunt była znośna, a Neill neutralny. Nastój początkowych i środkowych sekwencji przy bladym końcu wypada dość ciekawie.
Trafnym posunięciem ze strony reżysera i producentów było zatrudnienie Susan w roli Sophie, gdyż to właśnie jej charyzmatyczna natura ratuje tą przeciętną produkcję. Gdyby nie ona, film przepadłby z kretesem, a o tej produkcji pewnie by nikt nie słyszał. Choć z drugiej strony nie można się nastawiać, że znane nazwisko i umiejętności jednego aktora to wystarczająca recepta na sukces. Jak widać na przykładzie "Modliszki" jest to co najmniej niewystarczające.
Mimo że jestem ogromnym fanem otwartych zakończeń, to w wypadku tego filmu był to zabieg niepotrzebny, bądź jeśli już wprowadzony do fabuły, to został bardzo źle poprowadzony. Scenarzystka zastosowała półśrodki, poprowadziła zdarzenia stereotypowo i totalnie bez jakiejkolwiek finezji.
"Modliszka" to typowa jednorazowa produkcja, gdy w telewizji do znudzenia puszczane są same powtórki seriali, a nas naszła ochota na jakąś nieskomplikowaną fabułę. Lecz ten film pośrednio pełni funkcję edukacyjną i daje nam dosyć ważną lekcję, że znane nazwisko automatycznie nie oznacza ciekawego i zjadliwego filmu.