Francuski surrealizm pełną parą. Fabuła oscyluje gdzieś między światem rzeczywistym, a snem - od studenckiego klubu "Eden", w którym młodzi ludzie odgrywają przedziwne sceny teatralne, aż do nadmorskich pustkowi, na których główna bohaterka Violette, pod wpływem narkotyków, poznaje kolejnych dziwnych ludzi i... samą siebie.
Dzieje się tu więc naprawdę dużo, a reżyser na drodze do finału stawia mnóstwo znaków zapytania. Gdzie kończą się narkotyczne wizje, a zaczyna jawa? Kim jest Violette i jej spotkana bliźniaczka? Skąd się biorą wszechobecne narzędzia tortur? Czy za szaleństwem młodych stoi tajemniczy mag i dealer Dutchman? Na szczęście większość tych pytań pozostaje retorycznymi, a my możemy zagłębić się w niepokojącej wizji Robbe-Grilleta, swobodnie płynąc strumieniem świadomości jaki wypływa z najdalszych zakątków wyobraźni reżysera. Obojętnym nie pozostawią widza z pewnością doskonała scenografia, czechosłowackie i afrykańskie plenery, wprowadzająca w trans muzyka czy porcja krwi i nagich ciał w miłosnych uściskach lub w agonalnych drgawkach - wszystko oblane jeszcze kontrastowymi barwami rodem z Bauhausu (czerwień, błękit i żółć) oraz wymieszane kilogramami poetyki, lekkim humorem i zaburzoną chronologią. Ach, tylko podziwiać! 8/10.