jak wiadomo o gustach się nie dyskutuje i gust (również filmowy) to rzecz względna, ale do rzeczy... kiedyś dawno temu jak wszyscy zachwycali się twórczością tarantino (mam tu na względzie tytuły chronologicznie: pulp fiction, kill bill, bękarty wojny) zastanawiałem się (po przypadkowym obejrzeniu, jakoś bez większego skupienia) czym tu się zachwycać ? odniosłem wówczas wrażenie że peany na cześć tych tytułów to coś w rodzaju zachwytu nad kubkiem kawy z coffe heaven (czy później 'starbaksa'), ale gdy po raz kolejny natknąłem się na projekcję zazwyczaj w tv, choćby rzeczonego killbila, z czasem zacząłem popadać w coraz większy zachwyt nad tym dziełem, bo inaczej tej do perfekcji przemyślanej fabuły i sposobu pjej przedstawienia, inaczej określić nie można... kiedyś oceniłbym może na 3, dziś mocne 9 ;)
p/s no cóż, do pewnych wniosków po prostu dochodzi się z wiekiem ;)
p/s podobna przemiana w odniesieniu do wspomnianej kawy raczej nierealna ;)