Zazdroszczę tym, którzy piszą tu jakie to nierealne sceny w tym filmie, jakie idiotyczne dialogi
itp. Oznacza to, że nigdy do takiego stanu nie zostali doprowadzeni. Oglądając "Sceny..."
pierwszy raz kilka lat temu nie dotrwałem nawet do połowy. Teraz osłupiałem od pierwszych
minut i w napięciu czekałem na każde słowo. Niektóre z dialogów były niemal kopią słów,
które padły kiedyś w moim związku. Irracjonalne zachowania, plątanie się w uczuciach,
nagłe zmiany nastroju z namiętności po skrajną nienawiść do partnera/partnerki.
Od siebie mogę wam tylko i wyłącznie życzyć (bez jakiejkolwiej krzty sarkazmu), by ten film
pozostał dla was nudziarstwem.
zgadzam się, film powinien tracić na aktualności z czasem, a zyskuje - może to kwestia szerokości geograficznej
Nic takiego nie przeżyłem, jednak uważam "sceny..." za najlepszy film Bergmana obok "Jesiennej sonaty".
po obejrzeniu tego filmu zamurowało mnie. tylko ktoś , kto przeżył to samo , zrozumie sens filmu. oglądając miałam wrażenie że Bergman napisał scenariusz do mojego życia. czasami nawet 'słowo w słowo'.
Byłam przez 16 lat w związku, który zakończył się rozpadem z powodu... wypalenia się, tak bym to określiła. Powinnam więc doskonale rozumieć ten film i piać z zachwytu nad jego prawdziwością. Niestety tak nie jest. Póki co obejrzałam godzinę i ledwie żyję. Postaram się jednak dotrwać do końca.